11 gru 2015

Rozdział 5 - Niespodziewane spotkanie

Następnych kilka dni minęło jak z bicza strzelił. Po konsultacjach z Roy’em, zamówiłam przez Internet odpowiednią farbę, którą można było pokryć wiekową tapetę. Bardzo zależało mi na uratowaniu jej, dlatego niezmiernie się ucieszyłam, kiedy sąsiad poinformował mnie, że da się ją odświeżyć. Do miejsc, gdzie niestety powstały brzydkie plamy, udało nam się dobrać pasujący odcień, dzięki czemu wszystko ładnie się komponowało. Zamówienie przyszło trzy dni później.
Początkowo Roy przychodził popołudniami, kiedy kończył pracę. W końcu i ja miałam pretekst, żeby wcześniej wychodzić do domu i na jakiś czas odpuścić sobie nadgodziny. Pomyślałam nawet, by wziąć urlop, ale widząc, jak sprawnie radzi sobie Harper, odpuściłam. Wiedziałam, że tylko bym mu zawadzała. Ostatecznie musiałam powrócić do pisania artykułów o Arsenalu. Zwłaszcza, że dowiadywałam się o nim coraz więcej, choć musiałam nieco ostrożniej formułować zdania. Chciałam za wszelką cenę dociec, kim on był, lecz czułam też dziwne ukłucie gdzieś w wewnątrz. Zupełnie jakby lepiej było, żeby ta tajemnica pozostała nierozwiązana. Jeśli chodziło o szatyna, prościej było mi zostawić mu klucz w schowku za skrzynką na listy, niż pilnować za każdym razem, kiedy miał czas i chciał kontynuować remont. On również przystał na to. Kiedyś zapytał nawet, skąd u mnie tyle zaufania, że niczego nie ukradnie. Sama zastanawiałam się nad tym nie raz. Koniec końców stwierdziłam, że w mieszkaniu nie ma nic wartościowego, poza pamiątkami, które miały dla mnie znaczenie sentymentalne. Roy zwykle kończył pracę, kiedy ja wracałam wieczorem. Często jedliśmy razem, choć bywało i tak, że wymawiał się wyjściem ze znajomymi lub brakiem apetytu. Cóż, wiedziałam, że marna ze mnie kucharka, dlatego nie dziwiłam się zbytnio. Zaskakiwał mnie jedynie fakt, że kiedy już znikał w swojej kawalerce, zazwyczaj po kilku minutach robiło się cicho. Nie musiałam zerkać przez wizjer, czy specjalnie nasłuchiwać. Ściany i sklepienia w tej niemal stuletniej kamienicy były zbyt cienkie, żebym nie dosłyszała szurania krzesła lub wody płynącej rurami. Byłam pewna, że Harper nie spędza nocy u siebie. Pytanie tylko, jak wydostawał się z budynku, skoro przy schodzeniu po starych schodach niemożliwe było uniknięcie skrzypnięcia?
Jednocześnie miałam dziwne wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Uczucie to pogłębiało się, kiedy wracałam wieczorami z pracy. Zupełnie, jakby ktoś przemykał w cieniu, nie spuszczając ze mnie wzroku. Niejednokrotnie odwracałam się i rozglądałam dookoła, jednak nigdy nikogo nie dostrzegłam. Śmiałam się z siebie, podejrzewając, że na starość głupieję. Nie potrafiłam wyjaśnić tego uczucia. Pewnie i bezpiecznie czułam się tylko w swoich czterech ścianach.
Któregoś dnia wracałam do mieszkania jak zwykle grubo po godzinie, kiedy oficjalnie zamyka się redakcję. To była jedyna okazja, by popracować i pomyśleć w spokoju. W mojej sypialni zapewne nadal urzędował Harper - jakkolwiek to zabrzmiało - choć z jego słów wynikało, że zostało mu niewiele roboty. Potrzebowałam oddechu. Częste przebywanie z nim przyprawiało mnie o ból głowy. Nie potrafiłam tego wyjaśnić. Tak na dobrą sprawę nic o nim nie wiedziałam. Zwykle, podczas rozmów przy posiłku lub kiedy stał na drabinie i malował sufit, to ja opowiadałam o sobie. Kiedy pytałam o niego, zawsze w umiejętny sposób potrafił tak odpowiedzieć, bym to znowu ja nawijała jak głupia. On wypowiadał się zdawkowo i niechętnie. Po tygodniu wiedziałam tylko, że pracuje w warsztacie samochodowym, jego rodzice zginęli, lubi moje spaghetti i czarną kawę. Cóż, przynajmniej wiedziałam, kiedy nie wypluje napoju, gdy nie patrzę…
Również Arsenal nie pokazał się od naszego ostatniego spotkania. Nie twierdzę, że za nim tęskniłam. Miałam problem w redakcji, gdyż nadal chciałam pisać o nim reportaże, ale bez informacji o nim, nie miałam w nich co zawrzeć.
Przechodząc obok jednej z dyskotek, usłyszałam głośną muzykę. Przeczytałam kiedyś plakat o organizowanej imprezie studenckiej, więc zapewne jej termin wypadał dzisiaj. Przyspieszyłam kroku, widząc, jak jeden z budynków opuszcza grupa młodych ludzi. Część z nich, śmiejąc się, wsiadała do taksówki. Zdawało się, że nawet mnie nie zauważyli, kiedy ich minęłam. Jakie było moje zdziwienie, gdy chwilę później usłyszałam za sobą kroki.
- Hej! - zawołał ktoś wyraźnie rozbawiony. Nie zamierzałam zwracać na niego uwagi, jednak ten chwycił mnie za ramię i odwrócił w swoją stronę. Przez chwilę myślałam, że to może być Arsenal, jednak szybko okazało się, że się myliłam.
- Chcesz czegoś? - warknęłam, starając się zachować spokój.
- Może chciałabyś się do nas przyłączyć? Zmieniamy miejscówkę. - Wskazał głową na żółty samochód, który właśnie oddalał się.
- Chyba impreza ci odjechała - powiedziałam, odsuwając się. On jednak zrobił kilka kroków w moją stronę, aż mogłam wyczuć mieszaninę alkoholu i dymu tytoniowego.
- No to chyba zostaliśmy sami - mruknął, chcąc założyć mi włosy za ucho. Nim zdążył wykonać ruch, został pchnięty na ścianę. - Co do...
- Ta dziewczyna jest już zajęta, dzieciaku - usłyszałam niski głos z charakterystyczną chrypką. Ktoś stał za mną. W dodatku był na tyle blisko, że owionął mnie jego zapach, jakby z nutą piżma i cytrusów. Niemal czułam ciepło, bijące z jego ciała.
Chłopak odwrócił się z krzywą miną, ale, widząc mojego obrońcę, tylko otworzył usta, po czym szybko wycofał się. Zaskoczona zwróciłam się w stronę swojego wybawcy. Rozpoznając bordowy kaptur, uśmiechnęłam się ironicznie.
- Dlaczego nie możemy się spotkać w jakimś przyjemniejszym miejscu? - zapytałam, zaplatając ręce na piersi. Arsenal przyczepił łuk do kołczanu na plecach i przekrzywił głowę, patrząc na mnie z nieodgadnioną miną. W jego oczach błyszczało rozbawienie, jednak twarz wyrażała powagę.
- Mieszasz się w gang narkotykowy, a nie potrafisz sobie poradzić z niechcianym adoratorem? - odpowiedział pytaniem, a ja prychnęłam.
- Świetnie sobie radziłam, zanim przyszedłeś - zaoponowałam, a on tylko pokręcił głową. Widząc nadjeżdżający radiowóz, pociągnął mnie w uliczkę, za wielki kontener i ukrył za swoim ciałem.
- Nie wątpię - mruknął, odsuwając się, kiedy światła policyjnego wozu zniknęły.
- No i zepsułeś mi plany na wieczór - zażartowałam, a kącik ust mężczyzny uniósł się nieznacznie. Zaraz jednak przypomniało mi się, co powiedział do mojego napastnika. - Jestem twoją dziewczyną?
- Spędzam z tobą zbyt wiele czasu. W dodatku na spotkania wybieramy ciemne zaułki. Chyba właśnie to robią pary, zwłaszcza o tej porze - rzucił z ironią. Niemal parsknęłam śmiechem, ale wczułam się w rolę, jaką mi narzucił. Nim zdążył się zorientować, co uznałam za osobisty sukces, zbliżyłam twarz do niego, położyłam ręce na jego barkach i lekko musnęłam kącik jego warg.
- Cześć, kochanie. - Wyszczerzyłam się promiennie. Sądziłam, że odskoczy, jak to zwykle miał w zwyczaju. On jednak przyciągnął mnie do siebie i wpił się w moje wargi.
Zaskoczona zesztywniałam na kilka sekund. Nie spodziewałam się takiej reakcji na drobny żart z mojej strony. Kiedy jednak po chwili chciałam oddać pieszczotę, on odsunął się ode mnie. Przez moment zbierałam się w sobie, a gdy w końcu odważyłam się na niego spojrzeć, okazało się, że on stał zadowolony, opierając się ramieniem o kontener.
- Dawno się nie widzieliśmy - powiedział już poważnym tonem.
- Tęskniłeś? - zakpiłam, poprawiając pasek torebki.
- Nauczyłem się, że jeśli zbyt długo o tobie nie słychać, trzeba sprawdzić, czy jeszcze żyjesz - odparł, a ja otworzyłam szerzej oczy. - Dawno nie poruszano twojego tematu na komisariacie i policyjnej częstotliwości.
- Podsłuchujesz policyjne radio? - Oczywiście tylko to wyłapałam z jego wypowiedzi. Gdybym widziała jego oczy, zapewne dostrzegłabym, jak nimi przewraca.
- Mam dziwne wrażenie, że to jedynie cisza przed burzą - powiedział zamiast tego i spojrzał gdzieś w mrok.
- Co masz na myśli? - zaniepokoiłam się. W kilka sekund stał się poważny, a słowa wypowiedział takim tonem, że mimowolnie zadrżałam. Ponownie nie odpowiedział na moje pytanie, jedynie posyłając mi długie spojrzenie.
- Idź do domu. Odprowadzę cię. - Zdawało mi się, że chce jeszcze coś powiedzieć, ale zrezygnował z tego pomysłu. Finalnie westchnął tylko i położył mi dłoń na ramieniu, po czym zniknął w cieniu.
Do mieszkania wróciłam o wiele lżejszym i pewniejszym krokiem, wiedząc, że On jest gdzieś obok. Nawet jeśli go nie widziałam, jego obecność dawała mi poczucie bezpieczeństwa. W sypialni nie zastałam Roy’a, więc zapewne wyszedł wcześniej. Na pierwszy rzut oka niewiele zostało już do zrobienia. Tapeta była odświeżona, więc można było zabrać się za malowanie wolnej przestrzeni. Dodatkowo obiecał mi, że postara się coś zrobić z zepsutymi drzwiami balkonowymi. W powietrzu czuć było jeszcze zapach lakieru - ledwie dwa dni wcześniej Harper położył ostatnią warstwę ochronną na wycyklinowaną podłogę. Teraz była ona gładka i jasna, pozbawiona szczelin. Co najważniejsze, nie skrzypiała pod stopami.
Noc minęła mi spokojnie. Rano ponownie obudził mnie deszcz, ale tym razem za oknem. Ogromne krople monotonnie stukały w szybę, kiedy niechętnie wstałam z kanapy, która na czas remontu pełniła rolę łóżka. Rozmasowałam obolały kark i udałam się do kuchni, gdzie nastawiłam ekspres do kawy. Po kilku minutach piłam gorący napój, który działał na mnie kojąco i pozwalał w miarę bezboleśnie rozpocząć ten dzień. Już po pogodzie wiedziałam, że nie będzie on najprzyjemniejszy.
Zrezygnowałam ze spaceru i do redakcji pojechałam samochodem. Zaparkowałam na swoim miejscu w alejce i przeszłam przez ulicę. Potrzebowałam czegoś słodkiego i drugiej kawy, tym razem spienionego latte. Obsługa w kawiarni znała mnie dobrze, więc tylko kiwnęłam głową na powitanie, a po chwili wychodziłam z zamówieniem.
Kiedy przechodziłam na drugą stronę, rozdzwonił się mój telefon. Nie bardzo wiedziałam, jak sięgnąć do kieszeni, więc torebkę wepchnęłam pod pachę, uprzednio wciskając do niej papierową paczuszkę z drożdżówką, a w lewą dłoń chwyciłam parujący kubek. Już prawie namacałam prawą ręką komórkę, kiedy nagle ktoś mnie potrącił. Zaskoczona upuściłam torebkę, która wylądowała na chodniku. Ponieważ była otwarta, wypadło z niej kilka rzeczy. Kucnęłam i zaczęłam je zbierać. Moja ofiara najwyraźniej postanowiła mi pomóc, gdyż zauważyłam wyciągniętą rękę z portfelem. Wyprostowałam się i już chciałam podziękować, jednak zorientowałam się, że nikogo obok mnie nie ma. Wzruszyłam tylko ramionami i sprawdziłam, czy kubek z kawą jest cały. Na szczęście był szczelnie zamknięty, a ja odruchowo trzymałam go na tyle mocno, że nie uroniłam ani kropelki. Czując, że moja kurtka zaczyna przemakać, przebiegłam przez jezdnię i weszłam do budynku.
Weszłam do swojego pokoju, gdzie było ciepło i przyjemnie. Kubek razem z torebką odłożyłam na biurko, a kurtkę odwiesiłam na haczyku. Z ulgą przebrałam się w suchą koszulkę, którą zawsze trzymałam na czarną godzinę w szafce. Teraz mogłam pracować, nie martwiąc się, czy przypadkiem nie dostanę kataru. Zadowolona przejrzałam teczki na blacie, szukając artykułu, który wysłałam poprzedniego dnia do korekty. Zaskoczona nic nie znalazłam. Przejrzałam jeszcze dla pewności pocztę, ale i tam nie było żadnego maila. Kiedy w Dziale Korekt nikt nie odebrał telefonu, postanowiłam zadzwonić do samego Colemana.
- Wysyłaj teksty przez najbliższy czas do Briana - powiedział, kiedy tylko zapytałam o opóźnienia w pracy.
- Co się stało z Gianną? Dopiero co wczoraj z nią rozmawiałam. - Zaskoczona uniosłam brwi i włączyłam pocztę, by napisać wiadomość do przyjaciółki.
- Wzięła urlop - westchnął Phil, a ja wyobrażałam sobie jego poirytowaną twarz. - Jakieś ważne sprawy rodzinne.
- Rozumiem. - Moje zdziwienie było tym silniejsze, gdyż dobrze wiedziałam, że Gia nie ma w Stanach nikogo bliskiego. Nigdy nie poruszałyśmy tematu jej krewnych z Włoch, więc nie wiedziałam, czy takowi istnieją. Zanotowałam w myślach, by zapytać ją o to przy najbliższej okazji.
- Uprzedziłem Dannielsa, by spodziewał się wieczorem materiału od ciebie. Zepnij tyłek i zasiadaj do roboty, Jones. - Nim zdążyłam zareagować, Coleman rozłączył się. Warknęłam pod nosem kilka przekleństw i zabrałam się do pisania.
W ciągu dnia wysłałam maila do Coletti i zadzwoniłam dwa razy, ale nie zareagowała na żadną próbę kontaktu. Nie umiałam za bardzo skupić się na tekście, przez co w ciągu kilku godzin napisałam raptem pięćset słów, które były zaledwie wstępem. Po piątej edycji zrezygnowałam i wysłałam fragment do drugiego korektora, Briana.
Postanowiłam zebrać materiały i skończyć pisanie w mieszkaniu. Spakowałam rzeczy i udałam się do wyjścia. Na korytarzu wpadłam na Jacka. Spojrzałam na niego zaskoczona, nie spodziewając się jego obecności w redakcji.
- Co tu robisz? - zapytałam, wciskając przycisk przywołujący windę.
- Twój dział jest dość silnie zaangażowany w sprawę naszego włoskiego gangu - zauważył, wsiadając razem ze mną. - Musieliśmy ustalić warunki, na jakich będziecie działać.
- Ingerujecie w media? - Uniosłam brew, poprawiając pasek torebki na ramieniu.
- Jesteście tylko gazetą. Dla NYPD nie ma znaczenia czy to The New York Times, czy Poradnik Rolnika. Jako dziennikarka nie możesz mieć wpływu na prowadzone śledztwo. Dobrze cię znam, Hay. Wiem, że gdybyś tylko mogła, rozwinęłabyś taśmę na miejscu zbrodni i podawała narzędzia patologowi byle mieć monopol na reportaże.
- No, nie przesadzajmy - zaśmiałam się, ale tylko na pokaz. Thompson zawsze potrafił mnie rozgryźć. - I co postanowiliście?
- Moi przełożeni uważają, że najlepiej będzie cię odsunąć od sprawy - odparł, a ja prawie potknęłam się z wrażenia, kiedy wychodziliśmy z budynku. Blondyn pomógł mi zachować równowagę, ale zaraz wyszarpnęłam ramię z jego uścisku. Udałam się szybkim krokiem w stronę swojego samochodu, sądząc, że inspektor odpuści. On jednak ruszył za mną. W alejce oparł się o moje auto, kiedy ja przeszukiwałam torebkę. Kluczyków jednak nigdzie nie było.
- Hayley, proszę - powiedział cicho, kładąc swoją dłoń na mojej, przez co na chwilę zaprzestałam poszukiwań.
- Jack, nie możesz mi tego zrobić - rzuciłam z wyrzutem, dźgając go palcem w tors. - Wiesz, ile to dla mnie znaczy. Jeśli doprowadzę tę sprawę do końca, mogę awansować na kierownika działu!
- Stawiasz karierę ponad własne życie? - Gdy tylko wypowiedział to zdanie, parsknęłam śmiechem.
- I kto to mówi! Ty, który jeszcze niedawno miałeś parcie na wyższe stołki.
- Właśnie dlatego zrezygnowałem - mruknął pod nosem, jednak nie zwróciłam na to większej uwagi. Nigdzie nie mogłam znaleźć kluczyków. Zawsze trzymałam je w niewielkiej wewnętrznej kieszonce, razem z dokumentami. Teraz jednak ich tam nie było, ani nigdzie indziej. Zaklęłam pod nosem, przypominając sobie zdarzenie pod cukiernią. Zapewne wtedy musiałam je zgubić.
- Chodź, podwiozę cię. Widzę, że dzisiaj nie otworzysz auta - usłyszałam głos Thompsona i chcąc nie chcąc poszłam za nim. Niedaleko wejścia stał nieoznakowany radiowóz. Jack otworzył mi drzwi, a ja wsiadłam do środka, nadal nieco naburmuszona. Wiedziałam, że czeka mnie pogadanka.
 Mamy i piąteczkę, z czego niezmiernie się cieszę. W końcu zaczyna się  coś dziać!
 Wrzucam rozdział, korzystając z tego, że mam choćby kilka sekund na złapanie oddechu. W takich chwilach zastanawiam się, po cholerę poszłam na studia?
 Do zobaczenia za dwa tygodnie!