13 lis 2015

Rozdział 3 - Ważne decyzje

Obudziły mnie promienie słońca, które zdradziecko przedzierały się między zasłonami. Ziewnęłam szeroko, unosząc się na rękach do pozycji siedzącej.  Potarłam powieki palcami, którymi potem przeczesałam rozczochrane włosy. Z ogromną niechęcią wstałam z łóżka, zerkając na telefon leżący na stoliku obok. Na wyświetlaczu widniała godzina dziewiąta. Od razu przyspieszyłam wszystkie poranne czynności. Od co najmniej trzydziestu minut powinnam siedzieć w redakcji. Narzuciłam na siebie jakieś ciuchy, niemal duszkiem wypiłam gorącą kawę i jednym ruchem ręki zgarnęłam z biurka kilka rzeczy do torebki. Niemal wybiegłam z mieszkania, a potem pędziłam samochodem ulicami miasta.
Na szczęście mojego przełożonego jeszcze nie było. Rzuciłam torebkę na swoje biurko nieco mocniej, niż początkowo zamierzałam. Ze środka wypadł mój notes i portfel. Podniosłam oba przedmioty, wpatrując się z zainteresowaniem w pierwszą kartkę zeszytu. Niemal otworzyłam usta z zaskoczenia. W tym samym czasie do pokoju weszła Gia, specjalistka od korekty. Odwróciłam się w jej stronę, chowając za sobą notatnik.
- Buon giorno, Hayley - uśmiechnęła się do mnie promiennie, całując mnie w oba policzki. Jak zwykle ubrudziła mnie przy tym swoją szminką, więc  z rozbawieniem przetarła palcami moją skórę. - Masz szczęście, że signor Coleman wyjechał wieczorem na konferencję.
- Daj spokój, Coletti. - Szturchnęłam ją w ramię, odwzajemniając uśmiech. - Co cię sprowadza w moje skromne progi?
- Twój artykuł, bella. Umówiłyśmy się, że o ósmej będę mogła go odebrać, jeśli do wieczora mi go nie wyślesz. Nie doczekałam się maila, a rano pocałowałam klamkę. - Wylewała swoje żale, w międzyczasie podjadając cukierki z miseczki na stole. - Co zajęło cię aż tak, że się nie odezwałaś, a teraz się spóźniłaś, hm? A może raczej kto?
- Gia! - zawołałam, ponownie uderzając ją w rękę. Najwyraźniej jednak zdradził mnie rumieniec, gdyż brunetka przysunęła się bliżej. Westchnęłam, wiedząc, że nie wyjdzie z pokoju, dopóki wszystkiego jej nie opowiem. Z drugiej strony byłam przekonana, że nikomu nic nie zdradzi. Była energiczna i głośna, jak przystało na Włoszkę, ale potrafiła dochować tajemnicy. W skrócie opisałam jej wczorajszy wieczór, zdarzenia w Hell’s Kitchen i spotkanie z tajemniczym Red Hoodem. Widziałam, jak jej twarz, na początku wyrażająca przerażenie, z czasem przybrała rozbawiony wyraz. Na końcu pokazałam jej notes.
- A to znalazłam dzisiaj rano w swojej sypialni. - Czekałam na jej reakcję. Gianna zmarszczyła brwi, rozszyfrowując pismo.
- Cieszę się, że bezpiecznie dotarłaś do domu. Mam na ciebie oko. A. - przeczytała na głos, a następnie przeniosła wzrok na mnie. - A.?
- Arsenal - wyszeptałam, skubiąc rękaw kremowej koszuli, którą miałam dzisiaj na sobie.
- Ciekawe, czy faktycznie ma tak dobre  wyposażenie - zachichotała Gia, a ja również mimowolnie parsknęłam śmiechem.
- Nie mam pojęcia - odparłam, odbierając z jej rąk zeszyt. Zamknęłam go i schowałam do szuflady. - Wiem za to, że teraz tym bardziej nie mogę zrezygnować z napisania artykułów o nim. W tym momencie policja nie zwraca na niego aż takiej uwagi, ale mam dziwne przeczucie, że to się może wkrótce zmienić.
- Co masz na myśli? - Coletti spoważniała, prostując się.
- Wtedy, w zaułku - urwałam, starając się dobrać odpowiednie słowa. - Ten mężczyzna. Nie potrafię tego wyjaśnić. Po prostu, tacy jak on nie działają samotnie. Skoro posunął się do gróźb, a wcześniej wykonali egzekucję na jednym ze swoich… To oznacza, że sprawa naprawdę jest poważna. Zwłaszcza, jeśli NYPD zaangażowało w to federalnych.
- Boisz się? - Gianna najwyraźniej bardzo starała się, aby jej głos się nie załamał. Targające nią emocje dostrzegłam w lekkim drganiu dłoni, którą założyła pasmo grzywki za ucho.
- Wpakowałam się w niezłe gówno - odparłam, patrząc za okno. - Ale nie zamierzam odpuszczać.
- Chyba oszalałaś! - krzyknęła brunetka, zrywając się z miejsca. - Nie możesz tak ryzykować.
- Siedzę w tym zbyt głęboko, by pominęli mnie w ogólnym rozrachunku - zwróciłam jej uwagę, a ona pobladła jeszcze bardziej. Starałam się dodać jej otuchy uśmiechem. - Nie martw się, mam swojego obrońcę.
- Oby był w stanie cię odpowiednio chronić – powiedziała, kręcąc głową. Zgarnęła z biurka teczkę z artykułem, który wcześniej dla niej przygotowałam, po czym opuściła pomieszczenie.
Westchnęłam i włączyłam komputer. Przez resztę dnia, z przerwą na szybki lunch, pracowałam nad artykułem do Kolumny Straceńców. Dochodziła dziewiętnasta, kiedy postawiłam ostatnią kropkę i wysłałam go ze służbowej poczty do Działu Korekt. W końcu mogłam wrócić do mieszkania, gdzie czekał na mnie miękki koc, wygodna kanapa i film. W drodze powrotnej zahaczyłam jeszcze o ulubioną knajpkę z chińszczyzną, którą opuściłam z parującym kubełkiem.
Zdawało mi się, że usłyszałam hałas gdzieś w zaułku, gdzie stały kontenery na śmieci i schody pożarowe. Zaraz jednak wypadł stamtąd kot, więc nieco uspokojona weszłam do budynku. Nie ukrywam, że się bałam. Poranna rozmowa z Gianną obudziła drzemiący głęboko we mnie niepokój. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że drążąc sprawę narkotykowego gangu, stałam się dla nich potencjalnym zagrożeniem. Nikt nigdy nie lubił dziennikarzy. I zwykle to oni stawali się ofiarami.
Poczułam się lepiej, kiedy zamknęłam za sobą drzwi mieszkania. Zawsze stanowiło dla mnie jakiś azyl bezpieczeństwa, kojarzyło się ze spokojem i stałością. Możliwe, że faktycznie byłoby dobrze zabezpieczone, gdyby nie fakt, że notorycznie zapominałam o zamknięciu okna w sypialni. Byłam przyzwyczajona do konieczności zostawiania go otwartego z powodu starego kocura - jedynej pamiątki po babci. Uwielbiał wychodzić w środku nocy na polowanie, a z wdzięczności za umożliwienie mu tego, zawsze zostawiał mi swoją ofiarę przy kapciach. Wzdrygnęłam się, do dzisiaj pamiętając nieprzyjemne uczucie, kiedy przypadkowo w nią wdepnęłam bosą stopą.
Odrzuciłam wspomnienia na bok. Ściągnęłam kurtkę i odwiesiłam ją na wieszak. Uwielbiałam chodzić boso po starej, drewnianej podłodze, która skrzypiała przy każdym kroku. Wszystko w tych czterech ścianach przypominało mi o rodzinie. Nie tylko przedmioty należące do dziadków, które leżały porozkładane na przedwojennych meblach. To również wiszące na lodówce pocztówki, które mama wysyłała mi, kiedy tylko na chwilę opuszczała busz, by odwiedzić odrobinę cywilizacji. Miałam sentyment do tego wszystkiego i nie chciałam się tego pozbyć. Z konieczności wymieniłam jedynie sprzęty kuchenne, kanapę, telewizor i materac w sypialni. Reszta nadal zachowała swój specyficzny klimat.
Pudełka z jedzeniem postawiłam na stoliku kawowym w dużym pokoju. Następnie udałam się do łazienki, by napuścić gorącej wody do wanny. Do swojej sypialni weszłam tylko na chwilę, z zamiarem zamknięcia okna i zabrania z szafy ulubionej koszulki. Ze zdziwieniem zauważyłam, że lampa zwisająca z sufitu nie zapaliła się. Próbowałam kilkukrotnie pstrykać włącznikiem, jednak nic to nie dało. Już zaczynałam się zastanawiać, czy mam zapasowe żarówki, kiedy na podłodze ujrzałam długi cień zaczynający się przy parapecie. Podążałam za nim wzrokiem i aż krzyknęłam, widząc postawną sylwetkę na schodach pożarowych.
- Dobry wieczór - usłyszałam lekko zachrypnięty głos.


  Mamy trójeczkę, a w niej Gia i tajemniczy gość, na poprawę mojego humoru.
  Następny będzie dłuższy!
  Do zobaczenia za dwa tygodnie.

3 komentarze:

  1. A ja wiem kto! Ale nie powiem :)
    Cudowne, jak zawsze, a Arsenal...
    ... ma konkurencję! I dobrze wiesz, o kogo chodzi :)
    Całuję :*
    M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz? ;>
      Tylko na niego czekam :)
      Buż :*

      Usuń
    2. hej, hej - moim pięknym się nie dzielę!

      Usuń