27 lis 2015

Rozdział 4 - Gość

Przez moment zdawało mi się, że skamieniałam. Nie potrafiłam zrobić kroku w żadną stronę. Po chwili odruchowo zaczęłam rozglądać się za czymś, co mogło posłużyć mi za broń. Znalazłam jedynie starą lampkę, która stała na stoliku nocnym. Chwyciłam ją szybko, nie przejmując się, że najpewniej wyrwałam wtyczkę z kontaktu.
- Kim jesteś? - zapytałam cicho, obliczając w myślach swoje szanse na obezwładnienie nieznajomego.
- Nie musisz się mnie bać. - Mężczyzna, tego byłam pewna, wychylił się nieco do przodu, przytrzymując się ram okiennych. - Spotkaliśmy się już, pamiętasz?
- Arsenal? - odparłam, nadal nieco niepewnie. On tylko kiwnął głową i ponownie się wyprostował. Nieco uspokojona odłożyłam swoją broń na miejsce i podeszłam bliżej. - Czego chcesz ode mnie?
- Tylko porozmawiać - uspokajał mnie, unosząc dłonie przed siebie. - i może mieć do ciebie prośbę.
- Poczekaj chwilę. - Przypomniałam sobie o wodzie w wannie, więc szybko opuściłam pomieszczenie. W łazience zakręciłam kurki i na chwilę przysiadłam na toalecie. Musiałam złapać oddech. Arsenal. W moim mieszkaniu. Nadal nie mogłam w to uwierzyć. Na usta cisnęło mi się tyle pytań! Wiedziałam jednak, że muszę powściągnąć moje dziennikarskie instynkty, bo inaczej go spłoszę. Podniosłam się powoli, oddychając głęboko. Wróciłam do swojego pokoju, rozglądając się niepewnie. Nikogo nie było przy oknie. Kiedy już zaczęłam się zastanawiać, czy to aby na pewno się zdarzyło, dobiegło mnie ciche pukanie od strony drzwi balkonowych. Praktycznie w ogóle ich nie używałam ze względu na to, że bardzo często się zacinały, a nigdy nie miałam czasu, żeby wezwać kogoś do ich naprawy.
Podeszłam do nich i mocnym szarpnięciem otworzyłam je. Odsunęłam się, robiąc przejście mężczyźnie, jednak ten nie ruszył się z miejsca.
- Potrzebujesz zaproszenia? - Uniosłam brwi i stanęłam na swoim miejscu przy łóżku. On jakby zawahał się przez chwilę, ale w końcu wszedł do środka. Rozejrzał się, jednak nie usiadł, choć obok niego stało krzesło.
Przez chwilę między nami panowała krępująca cisza. Ja starałam się dostrzec choćby zarys jego twarzy w półmroku, jednak spostrzegłam tylko mocno zarysowaną szczękę i ładnie wykrojone usta, na których nie było śladu uśmiechu. Resztę zasłaniał szkarłatny kaptur. Kiedy na chwilę obrócił się nieco w bok, zauważyłam też na plecach pełen kołczan. Łuk, który wcześniej trzymał w dłoni, odłożył na biurko. W końcu, oparł się o nie i przeniósł na mnie spojrzenie, zaplatając dłonie na piersi.
- Nieźle psujesz mi grafik, wiesz? - To on jako pierwszy przerwał milczenie. Popatrzyłam na niego zaskoczona.
- Przepraszam, co? - Uniosłam brwi, również zakładając ręce z przodu.
- Przyjmuję przeprosiny. - Na chwilę jego usta wygięły się w czymś, co mogło przypominać uśmiech.
- Ej, ej! - zawołałam, wstając z miejsca. - Słuchaj, nie przypominam sobie, żebym prosiła cię o pomoc.
- Nie musiałaś. To kwestia mojego sumienia. Nie mógłbym zasnąć z myślą, że leżysz gdzieś w kontenerze na śmieci, zakrwawiona i ledwo żywa. - Pierwszy raz od dawna nie wiedziałam co odpowiedzieć. Jakiś głos w głowie mówił mi, że Arsenal miał rację. Cholera.
- Skąd wiedziałeś, że…
- Mam swoje sposoby. Obserwuję cię, odkąd wmieszałaś się w tę sprawę.
- Co ty masz z tym wspólnego? - Nieco podniosłam głos, jednak on pozostawał niewzruszony. Ciekawiło mnie, czego trzeba, by stracił nad sobą panowanie. Bardziej jednak chciałam zerwać mu z głowy ten kaptur, by sprawdzić, co tak dokładnie ukrywa przed światem. W myślach tworzyłam kilkanaście jego portretów; jest blondynem, brunetem, a może rudy? Jakiego koloru są jego oczy? Wiedziałam tylko, że ma silne spojrzenie, pełne twardej nieustępliwości.
- Powiedzmy, że wiem, co tak mocne substancje mogą zrobić z człowiekiem - powiedział to takim tonem, jakby faktycznie miał osobiste doświadczenia z tym związane. Przez chwilę zdawał się być w świecie wspomnień, jednak szybko potrząsnął głową i przeniósł wzrok na swoje buty. - Nie chcę, żebyś dłużej brała w tym udział.
- Chyba sam nie wiesz, co mówisz! - zawołałam, robiąc kilka kroków w jego stronę. Spiął się ledwo zauważalnie, tak jak wtedy, w zaułku. - Wiem wystarczająco dużo, żeby…
- Gówno wiesz! - krzyknął, nagle stając przede mną. Cofnęłam się zaskoczona, aż uderzyłam plecami w drzwi szafy. Wpatrywał się we mnie, a ja drgnęłam pod intensywnością tego spojrzenia. - Kto jest szefem? Jak szeroki jest krąg dystrybucji? Gdzie pakują towar? - Po chwili uspokoił się i nieco niepewnym ruchem założył mi włosy za ucho, na chwilę zatrzymując dłoń na moim policzku. Niemal wstrzymałam oddech, czekając na jego kolejny ruch. Ale on tylko uśmiechnął się delikatnie, uniósł głowę i spojrzał gdzieś w bok.
- Wciąż możesz się z tego wycofać, Hayley - powiedział powoli. Przez sekundę przez myśl przemknęło mi pytanie, skąd zna moje imię. Potem doszłam do wniosku, że skoro ustalenie mojego adresu nie było dla niego problemem, to tym bardziej nie były nim moje dane. - Nie chcę cały czas cię pilnować. Muszę zakończyć tę sprawę.
- Sam? - prychnęłam pod nosem, dźgając go palcem w tors. - Nie jesteś alfą i omegą. Jeśli to faktycznie gang, nie masz z nimi szans w pojedynkę.
- Włoska mafia - odparł, nagle odchodząc. Zgarnął z biurka swój łuk i szybkim krokiem wyszedł na balkon. Pobiegłam za nim, również stając na metalowej kracie. Cofnęłam się, kiedy okazało się, że wciąż stał na schodach.
- Uważaj na siebie - szepnął kolejny raz, delikatnie muskając mój policzek dłonią ukrytą w skórzanej rękawiczce.
- Ty też - powiedziałam jeszcze, kiedy wspinał się po stopniach, przeskakując je po kilka na raz.
Następnego dnia obudziło mnie równomierne stukanie. Dopiero kiedy otworzyłam oczy, zrozumiałam, że to kropelki wody, które kapały na nocny stolik, a po chwili także i na moją twarz. Zerwałam się z łóżka i rozejrzałam dookoła, jednak nie dostrzegłam większej powodzi. Pływał jedynie dywanik przed łóżkiem, którego spłowiały pomarańcz nabrał głębokiej barwy. Spojrzałam w górę i dopiero wtedy zauważyłam szerokie, mokre plamy pokrywające niemal cały sufit. Jęknęłam, przeczesując palcami rozczochrane włosy. Po chwili zastanowienia odsunęłam nieco łóżko spod największego okapu, położyłam na materacu lampkę nocą i kilka książek, które trzymałam na wierzchu, a całość przykrywałam starą foliową peleryną, którą przed laty babcia schowała w szafce w przedpokoju. Na szczęście ucierpiała tylko część sypialni, a fala kulminacyjna nie dotarła do biurka, na którym leżał laptop i wszystkie notatki do artykułów, nad którymi pracowałam po wyjściu Arsenala.
Wciągnęłam na nogi szorty, rozczesałam włosy i przejrzałam się w lustrze, czy wyglądam w miarę jak człowiek. Czekała mnie wizyta u tajemniczego sąsiada, a ponieważ było to nasze pierwsze oficjalne spotkanie, chciałam się uprzejmie przywitać. Starałam się zachować spokój, choć było mi przykro, gdy patrzyłam na ścianę, gdzie stara, wyblakła tapeta, którą kładł mój dziadek przed dwudziestoma laty, marszczyła się, a gdzieniegdzie powstawały brzydkie zacieki.
W przedpokoju ubrałam klapki na zziębnięte stopy; chodzenie boso po mokrej podłodze i dywaniku zdecydowanie mi nie służyło. Rozkluczyłam zamek i ruszyłam na piętro, zatrzaskując za sobą wcześniej wejście. Nigdy nie byłam na najwyższym piętrze, gdyż w dzieciństwie mieszkanie zajmowała niezbyt przyjemna kobieta. Babcia mówiła, że to jej znajoma z teatru, która jednak na starość została sama i właśnie ta samotność ją zniszczyła, dodatkowo pogłębiana przez daleko posuniętego Alzheimera. Po jej śmierci raz podeszłam na tyle blisko, by obejrzeć łuszczącą się farbę na progu i zerknąć przez dziurkę od klucza. Ujrzałam jedynie kilka mebli schowanych pod białymi prześcieradłami. Kiedy skończyłam szkołę, mama namówiła mnie na wspólny wyjazd. Było to krótko po śmierci dziadków, dlatego nie zastanawiałam się zbyt długo nad jej propozycją. Po kilku tygodniach eskapady zdecydowałam się jednak pójść na studia. Do Nowego Jorku wróciłam dopiero po sześciu latach, już jako dziewczyna Jacka. Dostał służbową kawalerkę, skąd wyniosłam się po roku, gdy nasz związek nie wypalił. Ciągle pamiętałam o mieszkaniu krewnych. Gdy wprowadziłam się do niego, Roy Harper już zajmował poddasze.
Teraz drzwi były wyszlifowane i pokryte ciemnobrązową farbą. Zamek został wymieniony na podwójny. Brakowało tylko wizjera. Odetchnęłam głęboko kilka razy, zanim zdecydowałam się zapukać. Minęło parę chwil i powtórzyłam czynność. Jakieś dwie minuty później usłyszałam ciche kroki, kliknęły zabezpieczenia, a w progu stanął Harper.
Na chwilę zamarłam, wpatrując się w niego. Miał na sobie jedynie potargane jeansy z przemoczonymi nogawkami. Był boso i bez koszulki. Zafascynowana badałam wzrokiem jego umięśniony brzuch i tors. Miał szerokie ramiona, nieznacznie owłosione ręce i zgrabne dłonie zakończone długimi palcami. Jego ciało zdawało się być pozbawione grama zbędnego tłuszczu. Na wąskich biodrach zacisnął skórzany pasek przytrzymujący spodnie. Nim zdążyłam unieść głowę i przyjrzeć się jego twarzy, z zamyślenia wyrwało mnie chrząknięcie.
- Czy mogę w czymś pomóc? - zapytał, wyraźnie starając się ukryć rozbawienie. Wciągnęłam nerwowo powietrze. Nagle moje dłonie zaczęły drżeć. Czułam się przytłoczona jego obecnością.
- Hm, właściwie to tak. - Uspokoiłam się szybko i wyciągnęłam dłoń. Chwilę patrzył na nią z zastanowieniem, po czym uścisnął ją mocno. - Nazywam się Hayley Jones, mieszkam piętro niżej.
- O, nie. - Chyba dopiero teraz zrozumiał, dlaczego go odwiedziłam. Puścił moją rękę i przeczesał sobie włosy z zakłopotanym wyrazem twarzy. Drugi raz tego dnia byłam zaskoczona. Zupełnie nie pasował do wizji, jaką wykreowałam o nim po kilku przypadkowych spotkaniach na klatce schodowej. - To panią zalałem, prawda? Przepraszam najmocniej. Nastawiłem pranie na noc, jak zwykle, a gdy wstałem o szóstej, by iść pobiegać, wszystko już pływało. Czy poniosła pani duże straty? Zapraszam, niech pani wejdzie. Może napije się pani kawy?
- Dziękuję. - Uśmiechnęłam się lekko i przekroczyłam próg. Zaprowadził mnie do ładnie urządzonej kuchni, gdzie wskazał mi krzesło, a sam wstawił wodę do gotowania. - Na szczęście ucierpiała tylko część mojej sypialni. Cóż, nie powiem, że to była najprzyjemniejsza pobudka.
- Naprawdę nie wiem, jak to się stało. - Usiadł przede mną, opierając o blat przedramiona. - Jeśli mogę jakoś pani pomóc, oczywiście zrobię co w mojej mocy.
- Właściwie to… - zawahałam się. Czy naprawdę przeszło mi przez myśl, żeby wpuścić go do swojego pokoju? Jones, strasznie brakuje ci faceta, skoro masz takie skojarzenia przy pierwszym napotkanym przystojniaku. - Ten wypadek tylko przyspieszył moją decyzję o remoncie. Co prawda nie planowałam się pozbyć tapet, a jedynie je trochę odświeżyć. Sądzę, że dobrym wyjściem będzie skorzystanie z pana pomocy. Nie wszystko będę umiała zrobić sama.
- Oczywiście. - Rozchmurzył się nieco. Słysząc, jak woda wrze, a przełącznik w czajniku przeskakuje z cichym pyknięciem, wstał z krzesła i odwrócił się do blatu, przygotowując kawę.
Miałam idealną okazję zbadać jego plecy, gdzie pod skórą pracowały mięśnie podczas każdej wykonywanej czynności. Dopiero teraz dostrzegłam na barkach drobne zgrubienia, które - kiedy się zbliżył - okazały się być bliznami. Taką samą dostrzegłam pod jego żebrami z prawej strony. Najwyraźniej zauważył, że się mu przyglądam, gdyż przeprosił i na chwilę opuścił kuchnię. Wrócił do niej kilka chwil później, zapinając zamek dresowej bluzy.
- Do południa nie bardzo mam czas, ponieważ idę do pracy, gdy tylko uporam się z tym bałaganem - powiedział, upijając kilka łyków ze swojego kubka. Najwyraźniej chciał dać mi do zrozumienia, że się śpieszy, dlatego i ja szybciej piłam swoją kawę.
- Dobrze to rozumiem. Również jestem już spóźniona - odparłam, zerkając nerwowo na zegarek. Między Bogiem a prawdą miałam jeszcze nieco ponad godzinę, ale wiedziałam, że przed wyjściem będę musiała lepiej zabezpieczyć meble i wytrzeć podłogę.
- Mogę wpaść do pani wieczorem. Czy dziewiętnasta będzie okay?
- Mam nadzieję, że nie zapomnę i wyjdę wcześniej z pracy - odpowiedziałam z lekkim uśmiechem. Wstałam z krzesła i wyciągnęłam do niego dłoń. On również zerwał się z miejsca i natychmiast zamknął moje palce w silnym uścisku. - Skoro mamy razem pracować, wygodniej będzie mówić sobie po imieniu.
- Też mi się tak wydaje. - Posłał mi uważne spojrzenie. - Roy.
- Hayley. – Wpatrzyliśmy się w siebie na chwilę, po czym Harper odprowadził mnie do drzwi.
- Zatem do zobaczenia. - Dopiero, kiedy zamknął za mną wejście, pozwoliłam sobie na głęboki oddech.
Nie potrafiłam wyjaśnić tego dziwnego ucisku, który czułam w klatce piersiowej odkąd przekroczyłam próg jego mieszkania. Nie tylko imponował mi swoją sylwetką i chęcią pomocy, ale i przytłaczał właśnie postawą. W jego obecności ogarniała mnie niepewność, choć jednocześnie miałam wrażenie, że mogę się czuć przy nim bezpiecznie. Nie mniej jednak, z ulgą przeskakiwałam kolejne stopnie, a całkowicie pewnie poczułam się w swoim salonie. Tylko na chwilę opadłam na kanapę, by zebrać myśli. Czekało mnie sporo pracy nie tyle w samej sypialni, co w redakcji. Gianna obiecała odesłać moje trzy artykuły po korekcie, które miałam jeszcze ostatecznie przejrzeć i zatwierdzić, zanim trafią do grafiki, a następnie do druku.
Zebranie wody z parkietu zajęło mi dobre dwadzieścia minut. Na koniec i tak rozłożyłam na zalanej podłodze grube prześcieradło, by wchłonęło choć część wilgoci, zamiast pozwolić jej rozkleić do reszty stare, dębowe klepki. Zadowolona z wykonanej pracy, przebrałam się w suche rzeczy i ruszyłam do redakcji.
Jest i czwóreczka. Dobrze jest odetchnąć przez chwilę tutaj. Zwłaszcza w tak gorącym czasie na uczelni. No, byle do przodu!
  Pozdrawiam i do następnego.

1 komentarz:

  1. a ja wiem, co będzie dalej...
    ale nie powiem, życie mi jeszcze miłe :D
    wiesz, że kocham.
    Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń